- Patrick, to jest Nevada. - przedstawiłam suczkę - Nevada, to jest Patrick.
Psy uśmiechnęły się i uścisnęły sobie łapy.
- Może się przejdziemy? - zaproponowałam. - znam naprawdę piękne miejsce, zaprowadzę was.
- Czemu nie? - Patrick'owi rozbłysły oczy i wesoło pomachał ogonem.
- Chętnie się przejdę. - Astrze także spodobał się pomysł.
Poprowadziłam moich kompanów wąskimi leśnymi ścieżkami. Przedzieraliśmy
się przez splątane gałązki leszczyny, przezkakiwaliśmy kłody i
omijaliśmy bagniste kałuże. Po półgodzinnym marszu dotarliśmy na
miejsce. Z wielkiego kamiennego głazu, stojącego na środku małej
polanki, tryskało źródełko. Woda spływała do niewielkiego zagłębienia,
tworząc urokliwe jeziorko. Była to przepiękna sceneria - wokół polanki,
niczym sędziwe olbrzymy, pochylały się potężne ciemnozielone, świerki, a
delikatny wiatr szumiał w ich gałęziach; na tafli wody migotały
słoneczne refleksy, wokół głazu rosły kwiaty - czerwone maki, niebieskie
chabry, biało-żółte stokrotki... Z głębi lasu słychać było pohukiwanie
puszczyka, stukanie dzięcioła oraz kukanie kukułki. Międy drzewami
zamajaczyła sylwetka umyckającego jelenia. Staliśmy. Magia natury nas
oczarowała.
(Patrick? albo Nevada?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz